Wrocławski Ośrodek Terapii Fagowej
Jako jedyny w Unii Europejskiej i praktycznie jedyny na świecie stosuje eksperymentalną metodę leczenia trudnych zakażeń bakteryjnych za pomocą bakteriofagów, inaczej mówiąc, wirusów atakujących bakterie. Profesor Wim Fleischmann, doświadczony chirurg- ortopeda, określa na łamach "Nature Medicine" działalność wrocławskiego ośrodka jako fundamentalny krok naprzód! Pomysł użycia wirusów do likwidowania bakterii nie jest nowy. Metodę zaczął stosować w 1919 roku odkrywca fagów, paryski lekarz Felix d`Herelle w leczeniu dzieci chorych na czerwonkę bakteryjną. Metoda fagowa przeżywała swój rozkwit w latach 1920-40, bowiem wtedy nie było zbyt wielu środków do walki z bakteriami. Sytuację zmieniło wynalezienie penicyliny i innych antybiotyków. Po roku 1990 zainteresowanie terapią fagową powróciło, a było to związane z pojawianiem się coraz to nowych szczepów bakterii opornych na antybiotyki. Statystyki podają, że np. w Wielkiej Brytanii prawie 40 % zakażeń szpitalnych gronkowcem złocistym nie reaguje na podawane antybiotyki. W USA odsetek ten jest jeszcze większy i przekracza 50 %.
Jak działa to, co ma szanse zrewolucjonizować leczenie zakażeń bakteryjnych, które zbierają większe żniwo śmierci, niż niejedna wojna na świecie. Po wniknięciu do komórki bakteryjnej fagi zaczynają się powielać i w pewnym momencie uwalniają się z komórki, jednocześnie ją niszcząc. Fagi namnażają się do chwili, kiedy w organizmie chorego są jeszcze bakterie danego szczepu. Metoda nie jest groźna dla ludzi, bowiem fagi nie atakują komórek ludzkich.
Ośrodek Terapii Fagowej działa przy Instytucie Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN im. Ludwika Hirszwelda we Wrocławiu. Prof. Andrzej Górski, kierujący tym ośrodkiem naukowym mówi, że od wielu lat szpitale z całej Polski przysyłają próbki opornych bakterii, a wrocławscy naukowcy dobierają do nich odpowiednie bakteriofagi. Doktor Beata Weber- Dąbrowska musi ciągle poszukiwać nowych fagów, ponieważ bakterie uodparniają się nie tylko na antybiotyki, ale też i na swoich wirusowych wrogów. I tak, kolekcja 40 różnych fagów przeciw szczepom bakterii Escherichia coli, które pochodzą z pierwszego okresu badań, dziś nie wykazuje już żadnej aktywności przeciwbakteryjnej.
Istotnych dowodów na efektywność tej terapii dostarczyły badania na zwierzętach. Doświadczenia na myszach wykazały, że stosując fagi, można wyeliminować wiele infekcji bakteryjnych. Brakuje jednak wiarygodnych badań przeprowadzonych na odpowiedniej grupie pacjentów, chociaż wieloletnie obserwacje kliniczne wykazują, że aż w 70 % uzyskiwano dobre wyniki leczenia. Są i opinie sceptyczne. Nie wszyscy wierzą, ze fagom uda się to, z czym nie radzą sobie nawet najnowszej generacji antybiotyki. Ryland Young z Texas University College Station uważa, że wiedza o fagach jest jeszcze zbyt mała, aby pokładać w nich tak duże nadzieje. Nie wszyscy jednak wykazują taki sceptycyzm. Prof. Wim Fleishmann ze szpitala w Bietigheim w Niemczech postanowił wspomóc wrocławskie badania i chce ruszyć też z tą terapią. Planuje duże testy kliniczne na pacjentach, zgodnie z najnowszymi standardami praktyki medycznej. Wszystko wskazuje, że to właśnie fagi będą terapią przyszłości i antidotum na coraz większą oporność bakterii na antybiotyki.
**************************
NADZIEJA W FAGACH
„Każdego roku zgłaszają się do nas setki osób cierpiących na zakażenia, których żadne antybiotyki nie potrafią wyleczyć. Nam się udaje w ponad 80 procentach. Jak? Podajemy bakteriofagi. Mamy to szczęście, że wrocławski Instytut jest jednym z dwóch miejsc na świecie, gdzie zakażenia bakteryjne nadal leczy się wirusami” – nie kryje dumy prof. Górski, dyrektor Instytutu.
Bakteriofagi (zwane inaczej fagami), wirusy atakujące bakterie, zbudowane są z główki, zawierającej materiał genetyczny (DNA lub RNA) oraz ogonka. Pełni on funkcję „strzykawki” - wirus wbija ją w komórkę bakteryjną i przez nią wstrzykuje materiał genetyczny do wnętrza. Od tego momentu w bakteryjnej komórce zachodzą burzliwe przemiany. Cały jej metabolizm „przestawiany” jest tak, by produkowała nowe winiony (cząsteczki wirusa), identyczne z tym, który ją zaatakował. W ciągu 30 – 60 minut wewnątrz komórki gromadzi się ich kilkadziesiąt. Przepełniona, pęka. Z jej wnętrza wydostają się wirusy. Poszukują kolejnej bakterii i cykl się powtarza.
„Niekiedy wystarczy kilkadziesiąt godzin, by osoba od lat cierpiąca na zakażenie uwolniła się od kłopotu. Leczymy nawet infekcje wywołane przez metycylinooporne szczepy gronkowca złocistego – śmiercionośne bakterie, będące największym postrachem oddziałów intensywnej terapii. Niewątpliwą zaletą bakteriofagów jest ich specyficzność gatunkowa. Określony bakteriofag atakuje tylko jeden gatunek bakterii. Terapię możemy zatem tak dobrać, by zniszczyć zarazki chorobotwórcze, a zachować te dobroczynne, np. z wnętrza układu pokarmowego” – wyjaśnia prof. Górski.
Wybiórczość nie zawsze jest jednak zaletą. W przypadku zakażeń groźnych dla życia nie ma czasu na dobieranie bakteriofaga do patogenu. W takich przypadkach podaje się „koktajle” - mieszanki różnych bakteriofagów. Zwykle działają.
Zdaniem lekarza, terapia fagowa zawodzi znacznie rzadziej niż antybiotykoterapia. Bakteriofagami we Wrocławiu leczy się przewlekłe zakażenia układu moczowego, rany i oparzenia. Terapia fagowa jest tańsza od klasycznej. Jej koszt nie przekracza 300 zł. To niewiele w porównaniu z cenami najnowocześniejszych antybiotyków, liczonych w setkach złotych za pojedynczą dawkę leku.
WIRUSA TANIO (NIE) SPRZEDAM
Badania oraz terapię fagową kontynuowały tylko dwa ośrodki:we Wrocławiu, (założony przez Ludwika Hirszfelda) oraz w Tbilisi, wówczas stolicy Gruzińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (założony przez odkrywcę bakteriofagów, komunistę d'Herelle'a). Ich badaniami świat medyczny nie interesował się specjalnie, a same ośrodki nigdy nie podjęły próby jakiejkolwiek współpracy. Stan taki utrzymywał się przez niemal 50 lat. Dopiero w połowie lat 90. zjawisko antybiotykooporności kazało przypomnieć sobie firmom farmaceutycznym o wirusach zwalczających bakterie.
„Zaczęli zgłaszać się do mnie przedstawiciele firm farmaceutycznych, chcący odkupić nasza kolekcję fagów (300 gatunków) oraz wiedzę na temat ich praktycznego wykorzystania. Wszystkich odsyłam. To element naszego naukowego dziedzictwa narodowego. To nasz kraj powinien na tym zarabiać, a nie zachodni koncern farmaceutyczny” – podkreśla prof. Górski.
Obiekcji takich nie mieli jednak Gruzini. Przed kilku laty sprzedali część swoich wirusów amerykańskiemu przedsiębiorstwu, z innym nawiązali współpracę. Amerykanie na całym świecie wyszukują bogatych pacjentów, cierpiących z powodu przewlekłych zakażeń i wysyłają do Tbilisi. Gruzini ich leczą. Komercjalizacja usług sprawiła, że instytut kwitnie. W ostatnich latach wybudował dwa luksusowe środki lecznicze: jeden w Gruzji (dla pacjentów z Europy), drugi – w Meksyku (dla Amerykanów). A we Wrocławiu… bieda.
PRAWO ZABRANIA, PIENIĘDZY BRAK
„Polskich fagów skomercjalizować nie możemy z co najmniej kilku powodów” – wyjaśnia profesor.
Zachodnie koncerny, znając trudną sytuacje finansową polskiej nauki, chciały wykupić wirusy za bezcen. Na to nie można było się zgodzić. Wrocławski Instytut jest placówką badawczą, leczniczą niejako przy okazji. Hierarchia ta musi być zachowana.
Co najważniejsze, terapia fagowa jest na razie eksperymentem medycznym, a tych ani polskie, ani unijne, ani amerykańskie prawo komercjalizować nie pozwala. Nie bez powodu Gruzini otworzyli ośrodek leczniczy w pobliskim Meksyku, nie w USA.
„W tym przypadku można by uznać, że prawo działa na nasza niekorzyść. Nim skomercjalizujemy metodę, musimy ją oficjalnie zarejestrować. Rejestrację poprzedzić muszą wieloośrodkowe badania kliniczne. te zaś kosztują co najmniej kilkadziesiąt milionów euro. Nie stać nas” – przyznaje prof. Górski. – „Są jednak sposoby, by wyjść z tego impasu, ale ... nie uprzedzajmy faktów…” - dodaje.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasożyty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasożyty. Pokaż wszystkie posty
Gronkowiec złocisty
O tym że mając AZS, ma się również Gronkowca, wie chyba każdy chory. Powstaje pytanie, jak go leczyc... Do czego prowadzą antybiotykoterapie wiadomo. Jakiś czas temu natknąłem się na taki art.:
"Potencjalnie zabójcze bakterie gronkowca złocistego - Staphylococcus aureus - mogą być łatwo pokonane przez nasz układ odpornościowy, o ile zostaną pozbawione złotej barwy przez lek wynaleziony do obniżania poziomu cholesterolu. Według Narodowych Instytutów Zdrowia, które wsparły badania, odkrycie wskazuje obiecujący nowy kierunek walki z tymi patogenami, których oporność na leki ciągle rośnie.
Szczególnie niebezpieczne szczepy MRSA Staphylococcus aureus są jedną z głównych przyczyn szerzenia się zakażeń szpitalnych. Złoty, karotenoidowy pigment - staphyloksantyna ułatwiała tym bakterion unikanie odpowiedzi immunologicznej opartej o produkcję reaktywnych form tlenu. Leki obniżające poziom cholesterolu odpowiedzialne są równiez za blokowanie biosyntezy staphyloksantyny w warunkach in vitro. Zastosowanie tych inhibitorów przyczyniło się do generacji pozbawionych swego koloru bakterii, o obniżonej wirulencji, łatwo eliminowanych w warunkach in vivo, przez układ odpornościowy."
pierwotna publikacja (po darmowej rejestracji):
Zioła vs pasożyty.
Poniższy post jest w całości cytatem z Facebookowego profilu: "Centrum Ozimek"
"...Bardzo często pacjenci zadają mi pytanie- dlaczego w leczeniu zakażeń pasożytami jelitowymi nie stosuję ziół jako leków pierwszego rzutu?
Jestem zdeklarowanymi miłośnikiem ziołolecznictwa i członkiem towarzystw parazytologicznych w wielu krajach, na kilku kontynentach. Moi koledzy będący jak ja wielkimi pasjonatami parazytologii wręcz codziennie ze mną korespondują. Na bieżąco wymieniamy się doświadczeniami i obserwacjami. Niestety z naszych dotychczasowych obserwacji jednoznacznie wynika, że współcześnie stosowane "komercyjne" mieszanki ziołowe nie są wystarczająco silne, aby w pełni wytępić pasożyty w organizmie człowieka. Owszem może nastąpić poprawa. Zmniejsza się populacja pasożytów, ich chęć do posiadania potomstwa i generalnie "życiowa ekspresja", ale pełne wyleczenie następuje rzadko. Po zaprzestaniu przyjmowania preparatów, większość objawów zwykle wcześniej czy później powraca. I nie jest to kwestia ponownego zakażenia. Producenci suplementów ziołowych doskonale o tym wiedzą, ale też wiedzą, że zwiększenie stężenia substancji aktywnych w preparatach może być już szkodliwe, wręcz toksyczne dla organizmu człowieka. Nie chcą ryzykować komplikacji i pozwów. Piołun, wrotycz, oman etc. to nie są jakieś tam sobie ziółka- to toksyczne substancje. Jeśli są w stanie zniszczyć pasożyty, nie mogą być obojętne dla nas. Słowiańska naiwność jednak nie dopuszcza myśli, że zioła mogą być toksyczne. A jednak mogą! Rośliny trujące zwykle można rozpoznać po nieprzyjemnym zapachu lub ostrym, piekącym smaku, dlatego zwierzęta na ogół instynktownie omijają je. Ludzie nie zawsze. Większość malarzy impresjonistów raczących się absyntem (piołunówką) miało problemy z nerkami, do niewydolności włącznie. W wielu krajach sprzedaż absyntu jest zakazana, a nalewki "na robaki" zawierają go znacznie więcej niż absynt. W starożytnym Izraelu piołun podawano przestępcom przed przesłuchaniem, żeby im czerwie nie mąciły umysłu i zeznania były przejrzyste.
Nota bene wiele roślin leczniczych jest równocześnie roślinami trującymi– wszystko zależy od dawki i od sposobu użycia.
Prześledźmy sytuację na następującym, fikcyjnym przykładzie. Nastolatka niezbyt zadowolona ze swojej masy ciała kupuje w internecie tabletki z jajami tzw.solitera. Połyka je. Z jaj wylęgają się larwy, dojrzewają i mieszkają jako tasiemiec w przewodzie pokarmowym nastolatki, powodując stopniową, jakże pożądaną utratę masy ciała. To jest wariant "optymistyczny". Sytuacja ma się zgoła inaczej gdy w przewodzie pokarmowym nastolatki warunki nie są korzystne dla rozwoju larw np. nastolatka przyjmuje jakieś preparaty ziołowe lub chemiczne , których "nie lubią " larwy. Nie chcąc stracić cennego żywiciela, a jednocześnie nie chcąc pozostać w jelitach, larwy przemieszczają się poza ich obręb. Wędrują do wątroby, płuc i mózgu gdzie mogą powodować bardzo poważne problemy zdrowotne. Co gorsza większość leków przeciw pasożytom działa dobrze jedynie w obrębie przewodu pokarmowego. Leczyć zakażenia pasożytami jelitowymi poza jelitami jest znacznie trudniej. W takiej sytuacji zaniechanie leczenia, leczenie standardowe lub kontynuacja leczenia preparatami ziołowymi może sprzyjać powstaniu poważnego zagrożenie zdrowia i życia. Dlatego nie jestem entuzjastą leczenia zakażeń pasożytami jelitowymi preparatami ziołowymi. Chętnie wykorzystuję je natomiast w profilaktyce zakażeń pasożytami oraz u pacjentów, których nie mogę leczyć preparatami chemicznymi.
Mahatma Gandhi : " Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą. Później wygrywasz.".
Moja"wygrana"/satysfakcja ma znaczenie jedynie marginalne. W "grze z pasożytami" (i generalnie w medycynie) nie chodzi o dopieszczanie własnego ego. Ważne jest, żeby to pacjent "wygrał". A jeszcze ważniejsze, żeby "nie przegrał". "
źródło:
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=366874663393334&set=a.352195241527943.83880.351287104952090&type=1
"...Bardzo często pacjenci zadają mi pytanie- dlaczego w leczeniu zakażeń pasożytami jelitowymi nie stosuję ziół jako leków pierwszego rzutu?
Jestem zdeklarowanymi miłośnikiem ziołolecznictwa i członkiem towarzystw parazytologicznych w wielu krajach, na kilku kontynentach. Moi koledzy będący jak ja wielkimi pasjonatami parazytologii wręcz codziennie ze mną korespondują. Na bieżąco wymieniamy się doświadczeniami i obserwacjami. Niestety z naszych dotychczasowych obserwacji jednoznacznie wynika, że współcześnie stosowane "komercyjne" mieszanki ziołowe nie są wystarczająco silne, aby w pełni wytępić pasożyty w organizmie człowieka. Owszem może nastąpić poprawa. Zmniejsza się populacja pasożytów, ich chęć do posiadania potomstwa i generalnie "życiowa ekspresja", ale pełne wyleczenie następuje rzadko. Po zaprzestaniu przyjmowania preparatów, większość objawów zwykle wcześniej czy później powraca. I nie jest to kwestia ponownego zakażenia. Producenci suplementów ziołowych doskonale o tym wiedzą, ale też wiedzą, że zwiększenie stężenia substancji aktywnych w preparatach może być już szkodliwe, wręcz toksyczne dla organizmu człowieka. Nie chcą ryzykować komplikacji i pozwów. Piołun, wrotycz, oman etc. to nie są jakieś tam sobie ziółka- to toksyczne substancje. Jeśli są w stanie zniszczyć pasożyty, nie mogą być obojętne dla nas. Słowiańska naiwność jednak nie dopuszcza myśli, że zioła mogą być toksyczne. A jednak mogą! Rośliny trujące zwykle można rozpoznać po nieprzyjemnym zapachu lub ostrym, piekącym smaku, dlatego zwierzęta na ogół instynktownie omijają je. Ludzie nie zawsze. Większość malarzy impresjonistów raczących się absyntem (piołunówką) miało problemy z nerkami, do niewydolności włącznie. W wielu krajach sprzedaż absyntu jest zakazana, a nalewki "na robaki" zawierają go znacznie więcej niż absynt. W starożytnym Izraelu piołun podawano przestępcom przed przesłuchaniem, żeby im czerwie nie mąciły umysłu i zeznania były przejrzyste.
Nota bene wiele roślin leczniczych jest równocześnie roślinami trującymi– wszystko zależy od dawki i od sposobu użycia.
Prześledźmy sytuację na następującym, fikcyjnym przykładzie. Nastolatka niezbyt zadowolona ze swojej masy ciała kupuje w internecie tabletki z jajami tzw.solitera. Połyka je. Z jaj wylęgają się larwy, dojrzewają i mieszkają jako tasiemiec w przewodzie pokarmowym nastolatki, powodując stopniową, jakże pożądaną utratę masy ciała. To jest wariant "optymistyczny". Sytuacja ma się zgoła inaczej gdy w przewodzie pokarmowym nastolatki warunki nie są korzystne dla rozwoju larw np. nastolatka przyjmuje jakieś preparaty ziołowe lub chemiczne , których "nie lubią " larwy. Nie chcąc stracić cennego żywiciela, a jednocześnie nie chcąc pozostać w jelitach, larwy przemieszczają się poza ich obręb. Wędrują do wątroby, płuc i mózgu gdzie mogą powodować bardzo poważne problemy zdrowotne. Co gorsza większość leków przeciw pasożytom działa dobrze jedynie w obrębie przewodu pokarmowego. Leczyć zakażenia pasożytami jelitowymi poza jelitami jest znacznie trudniej. W takiej sytuacji zaniechanie leczenia, leczenie standardowe lub kontynuacja leczenia preparatami ziołowymi może sprzyjać powstaniu poważnego zagrożenie zdrowia i życia. Dlatego nie jestem entuzjastą leczenia zakażeń pasożytami jelitowymi preparatami ziołowymi. Chętnie wykorzystuję je natomiast w profilaktyce zakażeń pasożytami oraz u pacjentów, których nie mogę leczyć preparatami chemicznymi.
Mahatma Gandhi : " Najpierw Cię ignorują. Potem śmieją się z Ciebie. Później z Tobą walczą. Później wygrywasz.".
Moja"wygrana"/satysfakcja ma znaczenie jedynie marginalne. W "grze z pasożytami" (i generalnie w medycynie) nie chodzi o dopieszczanie własnego ego. Ważne jest, żeby to pacjent "wygrał". A jeszcze ważniejsze, żeby "nie przegrał". "
źródło:
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=366874663393334&set=a.352195241527943.83880.351287104952090&type=1
Moja walka
Po pierwsze kto?
Mam 28 lat, skończyłem studia, obecnie pracuję. Mam kochającą rodzinę i dziewczynę bez której nie wyobrażam sobie życia. I dlatego że mam dla kogo, będę walczył
. Nawet jeśli bym nie miał i tak bym walczył - za cwanym skurczysynem jestem żeby poddac się jakiejś (słowo ocenzurowane).
Po drugie co?
Z problemami skórnymi, nazywanymi przez dermatologów AZS zmagam się już od kilku (około 4) lat. Przeszedłem standardową i znaną większości drogę po dermatologach rozkładających ręce, przepisujacych sterydy na wizycie trwającej 3 minuty bez wcześniejszego jakiegokolwiek wywiadu (raz, po zwróceniu w dosyc ostry sposób uwagi pani dermatolog, trzymającej gotową, świeżo wypisaną receptę na kolejny steryd, czy nie powina mnie zapytac kiedy była ostatnia kuracja sterydami - usłyszałem że to jest "...moim psim obowiązkiem o tym poinformowac..." ). Po takich długich wędrówkach, wydaje mi się że wreszcie trafiłem na kogoś będącego w stanie mi pomóc. Ale o tym później.
Teorie spiskowe
Jeszcze jakiś czas temu, gdybym usłyszał od kogoś że korporacje światowe gdzieś mają ludzi i liczy się dla nich tylko zysk (kosztem zdrowia i życia milionów ludzi), albo o tym że moje leczenie powiniem dostosowac do faz księzyca, roześmiał bym się bardzo głośno i spojrzał z dużym politowaniem na osobę głoszącą takie "brednie". Prawdopodobnie spowodowane było by to bardziej obawą o to że jeżeli przyznam się że w takie coś wierzę, to mógłbym byc uznany przez znajomych i otoczenie za paranoika z objawami schizofrenii niż samą zasadnością teorii. Prawdopodobnie czytając to macie wrażenie że oto kolejny szarlatan próbuje wcisnąc jakąś brednię. I w tym miejscu zaproponuję eksperyment, proszę o przeczytanie poniższych zdań:
Koncerny farmaceutyczne nie chcą wynalezienia leków na wiele chorób. Jest to dla nich najzwyczajniej w świecie nieopłacalne. Zamiast wynajdywania leków, wolą wynajdywac zaleczacze uzależniające pacjentów od ich produktu. Dzięki temu pacjent utrzymywany w stanie chronicznej choroby, której zaleczenie następuje po zastosowaniu specyfiku danej firmy staje się jej dożywotnim klientem (zakładnikiem).
Rok temu roześmiałbym się bardzo głośno po usłyszeniu takiej historyjki.
A teraz zapraszam pod link podany poniżej:
Mam 28 lat, skończyłem studia, obecnie pracuję. Mam kochającą rodzinę i dziewczynę bez której nie wyobrażam sobie życia. I dlatego że mam dla kogo, będę walczył
Po drugie co?
Z problemami skórnymi, nazywanymi przez dermatologów AZS zmagam się już od kilku (około 4) lat. Przeszedłem standardową i znaną większości drogę po dermatologach rozkładających ręce, przepisujacych sterydy na wizycie trwającej 3 minuty bez wcześniejszego jakiegokolwiek wywiadu (raz, po zwróceniu w dosyc ostry sposób uwagi pani dermatolog, trzymającej gotową, świeżo wypisaną receptę na kolejny steryd, czy nie powina mnie zapytac kiedy była ostatnia kuracja sterydami - usłyszałem że to jest "...moim psim obowiązkiem o tym poinformowac..." ). Po takich długich wędrówkach, wydaje mi się że wreszcie trafiłem na kogoś będącego w stanie mi pomóc. Ale o tym później.
Teorie spiskowe
Jeszcze jakiś czas temu, gdybym usłyszał od kogoś że korporacje światowe gdzieś mają ludzi i liczy się dla nich tylko zysk (kosztem zdrowia i życia milionów ludzi), albo o tym że moje leczenie powiniem dostosowac do faz księzyca, roześmiał bym się bardzo głośno i spojrzał z dużym politowaniem na osobę głoszącą takie "brednie". Prawdopodobnie spowodowane było by to bardziej obawą o to że jeżeli przyznam się że w takie coś wierzę, to mógłbym byc uznany przez znajomych i otoczenie za paranoika z objawami schizofrenii niż samą zasadnością teorii. Prawdopodobnie czytając to macie wrażenie że oto kolejny szarlatan próbuje wcisnąc jakąś brednię. I w tym miejscu zaproponuję eksperyment, proszę o przeczytanie poniższych zdań:
Koncerny farmaceutyczne nie chcą wynalezienia leków na wiele chorób. Jest to dla nich najzwyczajniej w świecie nieopłacalne. Zamiast wynajdywania leków, wolą wynajdywac zaleczacze uzależniające pacjentów od ich produktu. Dzięki temu pacjent utrzymywany w stanie chronicznej choroby, której zaleczenie następuje po zastosowaniu specyfiku danej firmy staje się jej dożywotnim klientem (zakładnikiem).
Rok temu roześmiałbym się bardzo głośno po usłyszeniu takiej historyjki.
A teraz zapraszam pod link podany poniżej:
...50 do 100 tysięcy osób...śmierc lub w najlepszym przypadku zawał serca...Robi wrażenie i daje do myślenia - przynajmniej mi. (a co gdyby ktoś na forum dla cukrzyków napisał jakiś czas temu żeby nie brac Paxilu czy Wellbutrinu, bo mogą one powodowac śmierc o czym koncerny farmaceutyczne dokładnie wiedzą, ale ze względów na zyski nie chcą tego ujawnic...?) - nie znam całej historii bardzo dokładnie, ale to co wiem jest dla mnie wystarczające.
O tym jak funkcjonują korporacje przekonałem się również na własnej skórze pracujac w nich. Za przykład podam tu moją obserwację w jednym z największych portali zakupów grupowych w Polsce. Przez krótki czas miałem nieprzyjemnośc w takim portalu pracowac. Zajmowałem się konstruowaniem ofert i pozyskiwaniem partnerów do takiego portalu. Wiadomo że taki portal funkcjonuje ze sprzedaży ofert (od tego pobiera prowizję wyszokości nawet 50%). Tak więc aby funkcjonowac, musi sprzedac "kuponów" jak najwięcej. Więc zgłasza się do różnych firm z propozycją wypromowania ich biznesu w nowy i rewolucyjny sposób. I do tego momentu wszystko byłoby OK, gdyby nie jeden szczegół: w interesie tego portalu nie jest sprzedanie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu kuponów. Żeby wyjśc na swoje, najlepiej żeby oferta sprzedała się w tysiącach - wtedy
a. handlowiec ma wysoką prowizję
b. firma zarabia duże pieniądze
problem natomiast polega na tym że jest też
c. firma która postanowiła się na takim portalu ogłosic i pod naciskiem dobrze wyszkolonego handlowca zgodziła się na dużą liczbę takich kuponów ( i taka też duża liczba kuponów się sprzedała), w wielu przypadkach może zniknąc z rynku (nie jest możliwe bowiem świadczenie usług za 8% - 15% normalnej ceny setkom, a nawet tysiącom klientów).
więcej o procederze:
http://techcrunch.com/2011/06/16/groupon-sales-merchants-freaking-out/
Do czego zmierzam. Pracując w takiej korporacji, każdy kolejny klient jest tylko kilkoma linijkami zapisanymi w systemie CRM i kilkoma wysłanymi mailami. Mało kto się zastanawia czy jego firma nie jest jedynym źródłem utrzymania dla całej rodziny i nad tym jakie mogą by skutki gdy taka firma przestanie istniec. Obserwując ten proces w młodej, świeżo powstałej firmie (gdzie kwoty umów były stosunkowo niewielkie) , nie jestem w stanie sobie wyobrazic jak to wygląda w międzynarodowych korporacjach. To czy kierują się one dobrem ludzi czy zyskami pozostawiam ocenie każdemu z osobna.
A co teorie spiskowe mają do AZS???
Mają i to mam nadzieję że sporo. Tak jak już wcześniej wspomniałem wydaje mi się że wreszcie trafiłem do kogoś kto będzie w stanie mi pomóc, albo przynajmniej odpowiednio zdiagnozowac, jakie są podstawy moich problemów. Dla wielu nie będzie to nowośc, ale podejrzewane są pasożyty. I tu pewnie kilka osób pomyślało siebie - "i po to tyle pisania, już dawno o tym słyszałem". Może i tak, ale dla mnie to kompletna nowośc. Zappery - że niby trzymam coś w ręku i to emituje prądy które mają mi pomóc...Leczenie w momencie kiedy jest pełnia...że co??? Ano wygląda na to że się temu poddam. CDN...
Długopisy, notesiki i kalendarzyki
Wracając na chwilę do teorii spisowych i mechanizmów działania korporacji farmaceutycznych, jakiś czas temu zwróciłem uwagę na pewną ciekawą zależnośc, mianowicie niemal zawsze lek o którym:
a. gdzieś właśnie przeczytałem (fora internetowe itp)
b. gdzieś właśnie usłyszałem (tv, radio etc)
c. i wreszcie wylądował na mojej recepcie,
w dziwny sposób powiązany jest z notesikami i kalendarzykami obecnymi w gabinetach lekarskich. Nie wiem czy to zbieg okoliczności, ale logo Rupafinu zauważyłem ostatnio u dwóch lekarzy + wylądował na mojej recepcie, i o ile ten przypadek w niewielkim stopniu mogę zrozumiec ponieważ jest to nowy lek, który niby ma na wszystko pomagac (ja z moim AZS brałem go przez 28 dni i nie pomógł ani trochę), to np. kompletnie nie mogę zrozumiec czemu ostatnio przepisany mi został momederm, lek którego podobno nikt przez długi czas nie przepisywał...a co ciekawe zauważyłem jego logo u jednego dermatologa na notesiku + usłyszałem znaczące zdanie od Pani aptekarki:
"...tego leku przez jakiś czas nie mielismy, ale ostatnio znowu zaczął się pojawiac..."
Podobno pasożyty mogą powodowac zmiany w psychice, czego głównym objawem mogą byc paranoje i schizofrenie, nie wiem czy moje obserwacje są tego przykładem, może i tak, ale to znaczy że tym bardziej powinienem zabrac się za ich usuwanie. A czego dowodem są notesy i długopisy z logiem danego leku, a no tego że pewnie kilka dni przed naszą wizytą, tego samego lekarza odwiedził pięknie ubrany "handlowiec" (chociaż nie jestem pewien czy to słowo tu najlepiej pasuje, chyba bardziej pasuje "nagabywacz") który to w nieznany mi sposób (chociaż domyślam się że przekonywanie nie stanęło na samych notesikach) przekonywał lekarza żeby przepisywał pacjentom ten, a nie inny specyfik. A z drugiej strony, zastanawiazliście się kiedykolwiek czemu lekarze nie przepisują "tańszych zamienników"???. Jaki mechanizm stoi za tym że w momencie kiedy w aptece dostępne są dwa identyczne leki, lekarz przepisze niemal w 100% przypadków ten droższy??? Mi się wydaje że mają z tym coś wspólnego notesiki i kalendarzyki, Ameryki tu nie odkryłem, to tylko moje łączenie faktów, czy błędne...nie wiem, ale od jakiegoś czasu postanowiłem bardziej ufac intuicji (ku pamięci: http://bit.ly/MFvUNn ).
Dermatolodzy
Na chwilę chciałbym wrócic do tematu dermatologów. Wiedziony przekonaniem że co dwie mądre głowy to nie jedna, pomimo tego że zamierzam prowadzic moje leczenie pod opieką jednego lekarza, nie zaprzestałem odwiedzania sympatycznych pań ( spotkaliście kiedykolwiek dermatologa mężczyznę??? bo ja nie, ciekawe co za tym stoi, pewnie da się to wyjaśnic jakąś teorią spiskową, ale ja jeszcze na nią nie wpadłem :D, jak tylko coś wymyślę, dam znac ) w gabinetach dermatologicznych. No i moje negatywne opinie na ich temat zaczynają byc coraz bardziej negatywne. A czemu? Temu że one nie chcą nic diagnozowac. Mają swoje utarte metody, które uparcie stosują do każdego, przypadku. Opiszę teraz moje ostatnie doświadczenie.
Jako że większośc swoich poczynań (pomimo tego że regularnie odprowadzam składki) opieram na wizytach raczej prywatnych, pewnego dnia postanowiłem uszczknąc chociaż odrobinę z NFZ-tu. Zapisałem się na wizyty na koszt państwa. Nieprzestraszony terminem na jaki umówiony zostałem podczas pierwszego telefonu (dzwoniłem 08.08.2012, a zostałem umówiony na 11.06.!!!2013!!!) zadzwoniłem do kilku innych przychodni. Tam nie było już tak źle. Po miesiącu oczekiwań, mogłem już się udac na wizyty (jako że chyba nigdy nie korzystałem z usług NFZ, umówiłem sie na dwie wizyty jednego dnia u różnych dermatologów). I tak też się stało, pierwsza wizyta:
http://www.znanylekarz.pl/malgorzata-nienartowicz/dermatolog/warszawa
Wiedząc o tym jakie opinie ma ta Pani, postanowiłem byc nadwymiar uprzejmy, przestraszony i uległy. Nie chciałem żeby to że Pani dr. sie zdenerwuje wpłynęło na moją opinię o niej. Jak założyłem tak też zrobiłem, przed wejściem do gabinetu grzecznie zapukałem, zapytałem czy już, czy może jeszcze chwilkę poczekac, gdy już byłem w środku, okazało się że muszę sobie jakieś 7 minut posiedziec, bo Pani Małgorzat musi poszukac "jednostki chorobowej poprzedniego pacjenta". Żeby nie przedłużac opisu tej wizyty:
7 minuta: Pani Małgorzata nakrzyczała (posrednio na mnie, posrednio na system) za to że musiałem wypełnic jakis dokument
12 minuta: usłyszałem że jeżeli przez 2 lata nikt mi nie pomógł, to ona też nic nie poradzi
16 minuta: Pani Małgorzata zapytała co mi przepisywali inni lekarze, gdy odpowiedziałem że Fucidin krem i triderm, Pani Małgorzata odpowiedziała że ona też by to przepisała.
I tu najważniejsze z całej wizyty:
18 minuta: zapytałem czy w takich przypadkach jak mój nie powinno się zrobic posiewu z wyprysku na rękach, usłyszałem że absolutnie nie, że jeżeli ona by wypisywała skierowania każdemu pacjentowi to...
Tak się złożyło że kierowany zaleceniami lekarza mojego lekarza, któremu zaufałem w swojej sprawie, wcześniej zrobiłem sobie takie badanie we własnym zakresie, co z niego wyszło (po kliknięciu się powiększy):
I teraz ja to rozumiem tak:
- jak prawie każdy z AZS mam gronkowca (te badania tylko potwierdziły moje przypuszczenia)
- w badaniu wyszło że jest to gronkowiec niewrażliwy na kwas fusydowy
- od Pani Małgorzaty i poprzedniego dermatologa dostałem receptę na Fucidin. Antybiotyk, który absolutnie mi nie pomoże ( bowiem jego głównym składnikiem jest :
kwas fusydowy ). Truł bym się nim na darmo.
- po skierowaniu Pani Małgorzaty na trop posiewu z wyprysku, dostałem odpowiedź, że on nie ma sensu.
- Pani Małgorzata nie miała racji, i działała na ślepo. Nie znam zasad rozliczeń pomiędzy danym lekarzem a NFZ z wypisanych skierowań, ale jeżeli lekarz nie chce takiego skierowania z bliżej nieokreślonych powodów wypisac, to niech chociaż zasugeruje jego zrobienie we własnym zakresie. jak widac na załączonym wyzej obrazku, wbrew temu co usłyszałem, miało to sens.
Wnioski:
Wbrew pozorom świadomośc tego co zapisują nam lekarze jak również poszerzanie wiedzy na temat choroby z którą się borykamy ma wielkie znaczenie. Jeżeli intuicyjnie coś nam podpowiada że powinniśmy zrobic dane badanie, to je zróbmy, im więcej materiałów do postawienia diagnozy tym lepiej. Jeszcze jedno. Ja przestałem ślepo wierzyc lekarzom!!! Nie nakłaniam wszystkich aby to robili, ale zbyt wiele razy przekonałem sie na własnej skórze o ich niekompetencji. Od jakiegoś czasu, staram się sam wyciągac pewne wnioski. Oczywiście mam niesamowite szczęscie że trafiłem na mojego obecnego lekarza, który to wszystko kontroluje.... CDN
Subskrybuj:
Posty (Atom)